O czym to jest (i dlaczego działa)
Punktem wyjścia jest los 11-letniej Hani, która po przeprowadzce do nowego miasta musi na nowo ułożyć szkolne relacje. Dziewczynka wierzy w skrzaty — i właśnie ta wiara sprawia, że rówieśnicy obierają ją na cel. Gdy złośliwe koleżanki zabierają jej medalik, bezcenną pamiątkę rodzinną, Hania postanawia go odzyskać. By to zrobić, musi udowodnić światu, że skrzaty istnieją naprawdę. W wyprawie towarzyszy jej Michał — szkolny outsider i młody konstruktor — a film umiejętnie łączy codzienne emocje z nutą fantastyki. Brzmi jak współczesna baśń? Słusznie. I tak też się ogląda.
Amelia Golda — odkrycie, które kradnie ekran
Największą siłą filmu jest Amelia Golda w roli Hani. To debiut na wielkim ekranie, ale tak pewny, naturalny i pełen niuansów, że trudno oderwać od niej wzrok. Golda gra „dużymi” emocjami z dziecięcą szczerością, a „małymi” — spojrzeniem, zawahaniem, skinięciem głowy — z dojrzałością, której nie powstydziłaby się aktorka z wieloletnim stażem. Jej Hania nigdy nie jest papierową „dzielną dziewczynką”: miewa lęki, wątpliwości, a mimo to stawia kroki naprzód. To rola, po której naprawdę przyjdą kolejne propozycje — od kina familijnego po dramat obyczajowy. Twórcy i partnerzy z planu nie kryją zresztą zachwytu — i trudno się dziwić.
Chemia na ekranie i mądrze poprowadzone relacje
Relacja Hani i Michała jest sercem filmu: zaczyna się od rezerwy, a ewoluuje w partnerską więź, w której jest miejsce na nieporozumienia, wzajemne uczenie się i humor. Michał — introwertyczny wynalazca — nie zostaje sprowadzony do roli „pomocnika”, lecz jest równorzędnym bohaterem, dzięki któremu Hania zyskuje sprawczość i odwagę. Wspólne sceny dziecięcych negocjacji z dorosłym światem, drobnych porażek i małych zwycięstw są napisane tak, że młodsi widzowie poczują się zrozumiani, a starsi — wzruszeni i rozbawieni w tych samych momentach. To rzadki dar.
Gwiazdy w służbie historii
Obok młodych bohaterów pojawia się plejada znanych nazwisk — Arkadiusz Jakubik, Anna Smołowik, Borys Szyc i Wojciech Solarz — i to w rolach zagranych z wyczuciem tonu familijnej przygody. Każde z nich dostaje moment, by błysnąć, ale nikt nie przytłacza ekranowej dwójki; to mądre aktorstwo „po coś”, wspierające historię, a nie egotyczna popisówka. Dzięki temu dorosłe postaci nie są ani przerysowanymi antagonistami, ani wyłącznie „pomocnymi dorosłymi” — są ludźmi z własnymi motywacjami, co zwiększa stawkę fabularną.
Reżyser z wyczuciem: Krzysztof Komander
To pełnometrażowy debiut Krzysztofa Komandera w fabule — i od razu widać, że ma on świetne wyczucie rytmu oraz proporcji między realizmem a baśnią. Film nie gna bez oddechu, ale też nie dłuży się ani chwili; 99 minut jest tu zagospodarowane pomysłowo: przeplatanie scen szkolnych, domowych i „misyjnych” daje poczucie drogi i rozwoju bohaterów. Widać też konsekwencję wizji: świat współczesny nie zostaje „cukierkowo” przefiltrowany; raczej zyskuje subtelne rozświetlenia, które pozwalają baśni wślizgiwać się do zwyczajności. Produkcja powstała we współpracy polsko-czeskiej — i czuć w niej rzemiosło oraz urok europejskiego kina rodzinnego.
Tematy ważne: szkoła, odrzucenie, marzenia
„Skrzat. Nowy początek” mówi o trudnych relacjach w szkole bez moralizatorstwa. Drwiny i wykluczenie, które spotykają Hanię, mają realną temperaturę: nie są ani przerysowanym okrucieństwem, ani nieznośnie „miękką” wersją problemu. Film pokazuje, jak łatwo przegapić cudzą krzywdę — nawet będąc blisko — i jak wiele może zmienić zwyczajna empatia. Jednocześnie to historia o marzeniach i o tym, jak wiara (w siebie, w przyjaźń, w coś większego) bywa siłą napędową do działania. Dzieci dostają komunikat: nie musisz rezygnować z wyobraźni, by dorosnąć. Dorośli — że warto czasem zaufać czyjemuś „nierealnemu” pragnieniu.
Baśń spleciona z codziennością
Najciekawszy formalnie jest sposób, w jaki film dawkuje elementy fantastyczne. Skrzaty długo pozostają obietnicą, która organizuje działanie bohaterki. Kiedy fantastyka wreszcie wyraźniej puka do drzwi — nie jest kaprysem scenariusza, lecz naturalną konsekwencją emocjonalnej drogi Hani.
Dźwięk, obraz, tempo — film, który „płynie”
Choć „Skrzat” nie epatuje widowiskowością, znajdziecie tu ładne, czytelne inscenizacje i zmysł do obrazów, które zapadają w pamięć: ciche korytarze szkoły po dzwonku, domowe półmroki przełamane lampką-strażnikiem, drobne „wynalazki” Michała, które mają w sobie i humor, i dziecięcą powagę. Dźwięk i muzyka pracują dyskretnie (i właśnie za to warto je pochwalić): podkreślają napięcia bez nachalności, pozwalają odetchnąć, gdy trzeba, i odpowiednio „podbijają” momenty odkrycia. To kino, które płynie, bo rozumie, że największa magia dzieje się między bohaterami.
Dla kogo?
Dla najmłodszych — bo dostaną przygodę i jasny, wspierający przekaz. Dla nastolatków — bo zobaczą swoje lęki i poczucie inności potraktowane serio. Dla dorosłych — bo film przypomni, jak to jest wierzyć „za bardzo” i jak bardzo dzieci potrzebują naszej uważności. Krótko mówiąc: to rzadki przykład rodzinnego seansu naprawdę „dla wszystkich”, który równie dobrze sprawdzi się na szkolnej wycieczce, jak i na weekendowym wypadzie do kina.
Podsumowanie: zobaczcie koniecznie
„Skrzat. Nowy początek” to film bardzo dobry: ciepły bez ckliwości, mądry bez tonu „nauczycielskiego”, przygodowy bez zbędnego hałasu. Największym atutem jest Amelia Golda — naturalna, prawdziwa, ujmująca. Jej Hania dźwiga cały ciężar opowieści i robi to z wdziękiem, który — jestem o tym przekonany — otworzy przed aktorką wiele kolejnych ról i propozycji. Wychodzi się z seansu lżejszym, życzliwszym — i z ochotą, by o filmie porozmawiać.